Volkswagen vs Suzuki.
Grand Tourisme Injection, dla wtajemniczonych wystarczy jedynie symbol GTI, co oznacza nie mniej, nie więcej, jak wielka turystyka ze wtryskiem, przy czym „wielka” nie odnosi się bynajmniej do gabarytów samochodów.
GTI, czyli co?
GTI dotyczyło niedużych pojazdów o długości nieprzekraczającej 4,2 metra. Istotne jest jednak, co pod maską, i tutaj dopiero „maluchy” mogły pokazać lwi pazur. Skrót jako pierwszy zastosował w 1976 roku Volkswagen w odniesieniu do Golfa GTI z silnikiem 1,6 litra ze wtryskiem, dysponującym mocą 110 koni, co jak na tamte czasy było wynikiem szczególnie imponującym. Oczywiście w tej udanej i bardzo popularnej konstrukcji zastosowanie miały jedynie oryginalne części VW. Z czasem inne koncerny zaczęły niejako kopiować pomysł, stosując w swoich modelach podobne odpowiedniki. Opel wymyślił GSI, Ford sięgnął po XR a zazdrosny Seat wypuścił w świat swoją Ibizę FR (Formula Racing).
Z czasem auta GTI stawały się coraz bardziej obszerne i luksusowe, powodując zrozumiałą irytację u konserwatywnych wielbicieli gatunku.
Suzuki w natarciu.
Któż by się jednak spodziewał, że do walki o prymat w kategorii GTI stanie przedstawiciel Azji? Pojazdom z Wolfsburgu przyszło stoczyć zacięty bój z samochodami spod znaku Suzuki. Atak z tej strony był tym bardziej niespodziewany, że przecież Japończyk startował od produkcji urządzeń tkackich, mających raczej niewiele wspólnego z motoryzacją. Dopiero w 1951 roku kryzys na rynku jedwabniczym, wymusił niejako powrót założyciela firmy Michio Suzuki do porzuconej w latach czterdziestych koncepcji budowy samochodu stosując oryginalne części Suzuki. Można śmiało powiedzieć, że niemiecki producent dysponował trzynastoletnią przewagą, co w świecie motoryzacji traktować należy jako niemal epokę! To jednak okazało się zbyt mało. Nie pomogło ani doświadczenie, ani germańska solidność. W konfrontacji z japońską dyscypliną i otwartością na wszelkie nowinki techniczne Volkswagen musiał jak niepyszny uznać się za pokonanego. Przynajmniej na europejskim rynku. Ostatnia nadzieja w Amerykanach, którzy od lat wysoko sobie cenią auta niemieckie jako synonim solidności i nowoczesności. Problem jednak w tym, że zdecydowana większość Yankee, na razie woli swoje potężne, rodzime kolosy. Dopiero pojawiające się co kilka lat kryzysy paliwowe skłaniają Amerykanów do sięgnięcia po bardziej oszczędne rozwiązania.
Pole po bitwie.
Trudno jednoznacznie stwierdzić co wpłynęło na sukces Suzuki Motor Corporation w tym segmencie aut. Wskaźniki sprzedaży w niczym nie odzwierciedlają wyników badań satysfakcji po kilkuletnim okresie użytkowania. Owszem, są to oceny jak najbardziej subiektywne, w których duże znaczenie mają sentyment, sympatia czy lojalność, a więc czynniki niemające absolutnie żadnego wpływu na bezpieczeństwo i komfort jazdy. Nie zmienia to jednak faktu, że szeroko rozumiany zachwyt na początku, traci swój impet z biegiem czasu.
Wystarczy spojrzeć na publikowane zestawienia porównywalnych aut obu producentów, by zauważyć niewielką, lecz jednak przewagę samochodów niemieckich. Niejednego może zdziwić, że nawet w kwestii spalania Japonia zostaje nieco z tyłu. Podobnie wygląda reszta listy. Porównując oceny, tylko w 5 kategoriach na 32 możliwe Suzuki osiągnęło wyższe noty. Były to
- elektryka,
- elektronika,
- karoseria,
- naprawy.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że różnice wynosiły dziesiąte części punktu. Pośród osób zdecydowanie zadowolonych z zakupu stosunek wynosił 68,26 do 40,91 procent.
De gustibus non est disputandum.
Cokolwiek by nie powiedzieć, prawda jest taka, że każda marka znajdzie zarówno zagorzałych przeciwników, jak i zwolenników. Powodów zapewne jest tyle, ilu użytkowników. Dobra wiadomość dla miłośników niemieckiej klasyki jest taka, że Europejskie GTI trzyma się dzielnie, natomiast wielbiciele aut z kraju kwitnącej wiśni mogą być pewni, że Suzuki z pewnością nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa.
Szerokiej drogi!
Najnowsze komentarze